Dobre 5 miesięcy po katastrofie uczymy się już w Nowojorskiej Szkole Wyższej Szkolenia Młodych Łowców. W skrócie NSWSMŁ. Tak, bardzo krótki skrót.
Pokój dzieliłem na szczęście z Rushem. Nie odzywaliśmy się zbyt często, nadal pogrążeni w swoich myślach. Miesiąc po naszym przyjeździe, ktoś z naszych nowych znajomych w końcu zaproponował wyrwanie się wieczorem na miasto. Rusha trzeba było zmusić, żeby poszedł ze mną.
Pokój dzieliłem na szczęście z Rushem. Nie odzywaliśmy się zbyt często, nadal pogrążeni w swoich myślach. Miesiąc po naszym przyjeździe, ktoś z naszych nowych znajomych w końcu zaproponował wyrwanie się wieczorem na miasto. Rusha trzeba było zmusić, żeby poszedł ze mną.
-To nie najlepszy pomysł -stwierdził, kiedy wszyscy ruszyliśmy w głąb miasta. Wlekliśmy się trochę z tyłu śmiejącej się ekipy, co dawało nam skrawek prywatności.
-Dlaczego? Powinniśmy w końcu coś zrobić, nie uważasz? Chodzenie w czerni i zapychanie się wieczorami czekoladą, płacząc do poduszki w niczym nam nie pomoże. A to owszem.
-Przecież czarny to strój bojowy. Nawet mundurki mamy czarne, przygłupie.
-Mocne słowa, zią -zaśmiałem się. Zauważyłem unoszące się kąciki jego ust. Może coś z tego będzie?
19:40, ławka przed sklepem muzycznym "Cort".
Udało mi się uciec od śmiechów i tych wszystkich współczujących tekstów na zmianę wypowiadanych przez każdego z naszych 'znajomych'. To miłe, że się o nas w jakiś sposób troszczą, ale dla mnie to i tak za dużo. Zdecydowanie bardziej lubię pójść na trening niż na pizzę.
-Powinniśmy przestać o niej myśleć -odezwał się Louis. Uniosłem nieco brew.
-Tak myślisz?
Przytaknął.
-No więc tu się mijamy, drogi przyjacielu. Ja myślę, że ona na zawsze pozostanie kawałkiem naszego życia, chcąc nie chcąc.
-Nie mówię, że nie, zasrany poeto od siedmiu boleści. Ale nie zdziałamy nic zadręczając się ciągle tym tematem. Pomódlmy się za nią, to tyle. Pomyśl, może moglibyśmy wciągnąć tu jej brata, Camerona, Collina czy jak on tam ma...
-Cartera...
-Tak właśnie. Mógłby robić to samo, co ona... Tak, zdaję sobie sprawę, że to nie to samo, nikt nie może nam zastąpić Faith, ale...
Oparłem podbródek na zaciśniętych pięściach i zamknąłem oczy. Ile jeszcze czasu minie zanim będę mógł spojrzeć na kogokolwiek i nie widzieć w nim Faith?
-Ona zawsze będzie naszym takim małym aniołkiem...-westchnął Louis.
-Moja matka mówiła, że za anioły nie powinno się modlić, bo nie zdążyły jeszcze zgrzeszyć...
Rozwarłem szeroko oczy, kiedy uświadomiłem sobie, co właśnie powiedziałem.
Faith napewno miała trochę tego na swoim koncie, Ale nie takich... Za takie "grzechy" nie powinno się umierać.
-Głupia chwila słabości, przepraszam.
-Gościu, to raczej dobrze! Serio, myślałem, że nie masz żadnych uczuć -zaśmiał się.
Zmieniliśmy się i to bardzo. Kiedyś nie do pomyślenia byłoby gadanie o jakichkolwiek słabościach, przecież wróg to może wykorzystać. Kiedyś nie nazwałbym nikogo debilem, ani podobnymi, nawet w żartach. A teraz? Zamieniamy się z Louisem miejscami, a mi coraz bardziej podoba się przejęcie przez niego roli tego odpowiedzialnego.
-Wracajmy.
-Wracajmy.
*
Zdążyłam już się nieźle zadomowić. Na tyle, żeby móc zwracać się do osób spotykanych na korytarzach po imieniu. Liceum McKinley'a w samym centrum Brooklynu było naprawdę olbrzymie, ale większość uczniów nawet nie zdawało sobie z tego sprawy. Głównie dlatego, że druga część zarezerwowana była wyłącznie dla.. no cóż, półludzi. Oczywiście to kim są, to ściśle chroniona tajemnica. Na tyle tajna, że przy choćby wypowiedzeniu jednego ZAKAZANEGO słowa, nagle znikąd pojawia się dwóch facetów wyglądających jak wielkie buldożery w garniakach, zabierają cię na ŚCIŚLE TAJNE przesłuchanie i ŚCIŚLE TAJNIE zostajesz torturowany, a w najlepszym przypadku w ŚCIŚLE TAJNYCH okolicznościach umierasz. Ze względu na to, że jest to ŚCIŚLE TAJNE, to naturalnie, wie o tym każdy, kto nie jest zwykłym człowiekiem.
Do tej magicznej części naszego liceum można było dostać się jednym sposobem: iść w przeciwnym kierunku do całej reszty, przy najbliższym zakręcie pomyśleć o tym miejscu, a wtedy, tadam, w ścianie pojawiają się wielkie, mosiężne drzwi z jeszcze większym napisem u góry "Witamy w Breath". Nic takiego. Jest tylko jeden haczyk. Jeśli zobaczy cię ktoś spoza kręgu Wybranych, czyli półludzi, automatycznie zostaje zmieciony z powierzchni ziemi. Czy to nie piękna szkoła?
Nie przeżyłabym dnia w tej szkole, gdyby nie Dylan. Dylan, jesteś moim bogiem!
Szłam właśnie w całkiem przeciwnym kierunku do reszty i byłam już naprawdę blisko stworzenia tych głupich drzwi, kiedy naprzeciw mnie stanęła jakaś dziewczyna. Mierzyłyśmy się przez dłuższą chwilę spojrzeniem. Najwyraźniej żadna z nas nie miała zamiaru stąd odejść.
-Nauczyciel polecił mi zadanie, idź do swojej klasy. Jest po dzwonku -odezwała się tamta bez mrugnięcia nawet okiem.
-Nauczyciel polecił mi zadanie, idź do swojej klasy. Jest po dzwonku -odezwała się tamta bez mrugnięcia nawet okiem.
-Niestety, też mam tu coś do załatwienia -odparłam. Dokładnie wiedziałam kim ona jest. Ona najwyraźniej też już coś podejrzewała.
-Możesz załatwić to później. W tej chwili korytarze mają być puste.
Trzeba zagrać inaczej.
-Okay, masz rację. Mogę to zrobić później.
Cofnęłam się o dwa kroki, nadal nie spuszczając jej z oczu, aż w końcu zniknęłam za rogiem. W jakiś sposób wyczuwałam, że śledzi każdy mój krok.
-Okay, masz rację. Mogę to zrobić później.
Cofnęłam się o dwa kroki, nadal nie spuszczając jej z oczu, aż w końcu zniknęłam za rogiem. W jakiś sposób wyczuwałam, że śledzi każdy mój krok.
Teraz.
Okręciłam się na pięcie i pędem ruszyłam przez korytarz, jednocześnie nie wydając żadnych dźwięków. Ślizgiem wpadłam w zakręt i...
Moje przypuszczenia się potwierdziły.
Dziewczyna zastygła z ręką na klamce i wpatrywała się we mnie jeszcze intensywniej.
-Jestem Gio -podeszłam i pchnęłam drzwi. Tak właśnie rodzą się najdziwniejsze przyjaźnie. Victoria, jesteś drugim powodem, dla którego wstaję co dzień rano!
Breath różni się od drugiej części liceum tylko stylem mebli i wszystkich ozdób. Te w Breath przypominają bardziej gotyckie zamki, ciężkie, czerwone zasłony, ciemne drewno i te sprawy. Z kolei McKinley to.. poprostu zwyczajne, amerykańskie liceum.
*Jakiś czas później*
-Dylan, kochasiu. Zabieram dzisiaj twoją laskę na małą podróż po najnudniejszych pizzeriach Nowego Jorku.
-Ewentualnie -skrzywił się.
Wcale ze sobą nie chodziliśmy, ale cały czas ciągnęliśmy tą grę. Zasady ustalone odgórnie, przez nikogo nie wypowiadane. MAGIA.
-Nie wyciągniesz mnie siłą, Vic -uśmiechnęłam się zaczepnie.
-Jeśli będzie trzeba...
Tak więc 2 minuty po dziewiętnastej wpadłyśmy na stację metra i jako ostatnie wepchałyśmy się do przedziału.
-Gdzie tak w sumie idziemy? -spytałam, zaciskając rękę mocniej na poręczy.
-Nie pękaj, niebieskowłosa. Nie zaciągnę cię do zaułku i nie zgwałcę. Chcę ci tylko coś pokazać.
Kilka minut później przeciskałam się przez tłum starając się nie stracić z oczu różowych włosów Vic. W końcu stanęłyśmy na ulicy i obydwie pobiegłyśmy wzdłuż chodnika.
W pewnym momencie się zaśmiałam. Tak po prostu. Jedno parsknięcie ze strony Vic, mój cichy śmiecho-kaszel i to wystarczyło, żeby spowodować wybuch śmiechu.
W pewnym momencie się zaśmiałam. Tak po prostu. Jedno parsknięcie ze strony Vic, mój cichy śmiecho-kaszel i to wystarczyło, żeby spowodować wybuch śmiechu.
Śmiałyśmy się, biegnąć i pomyślałam, że być może znalazłam przyjaciółkę na całe życie.
-Audytorium? -zapytałam trochę zdyszana, stojąc przed wielkim budynkiem w centrum. Ruszyłam w stronę wejścia za Vic.
-W szkole tego nie mamy.
-Nie wiedziałam, że tak interesujesz się sztuką.
-Bo nie interesuję. Przychodzę tu tylko ze względu na to -wskazała ręką scenę. Rozstawione były tam instrumenty, za chwile wmaszerowało troje chłopaków i każdy zajął się swoim. Gitara, bas, perkusja.
-Przy takiej energii ta publiczność zdechniee! -krzyknęła Vic na tyle głośno, by usłyszeli ją na scenie.
-No proszę, Pinkie!
-Pinkie? -uniosłam brew.
-Domyśl się -rzuciła. No tak, chodziło o kolor włosów. -Chodź do nich, dalej.
Poszłam.
-Panowie i chłopcy, to jest Gio. Gio to jest banda idiotów: Michael -głową kiwnął wysoki blondyn przy gitarze - to Sam -wskazała na bruneta z bandamką przewiązaną we włosach, siedzącego przy perkusji - i Mason. Te trzy typki potrafią czasami rozkręcić całkiem niezłą imprezę. Uważaj na Mike'a. Typowy podrywacz, nic z niego nie będzie.
-Dzięki, Pinkie, za miłe słowa -udał, że puszcza jej całusa. Normalnie uważałabym to za słodkie, ale w tym momencie poprostu parsknęłam śmiechem. Zostałam oficjalnie przyjęta do 'zespołu'.
-A tak właściwie, jaką macie nazwę?
Spojrzeli po sobie i odpowiedzieli mi chórem:
-Flamethrower.
-Flamethrower.
*
-Ej, byłeś kiedyś w domu kultury? -zapytał Lou.
-Kiedyś..
-W takim razie chodź.
Pociągnął mnie za rękę i ruszył w stronę bijącej po uszach muzyki. Minęliśmy kilka korytarzy i w końcu dotarliśmy do sali. Na scenie właśnie całkiem przypadkowy zespół dawał czadu.
Przebudzenie.
Każda komórka mojego ciała zaczęła drżeć od basów płynących z głośników, muzyka wypełniła serce i duszę. Tyle wystarczyło, żeby zapełnić pustkę. Wystarczyła muzyka.
Zeszliśmy bliżej sceny akurat przy końcówce utworu, kiedy gościu z bandanką we włosach wyśpiewywał ostatnią nutę.
-Jesteście zajebiści -odezwał się Louis. Normalnie zwróciłbym na to większą uwagę, ale nie teraz.
-Dzięki -trójka chłopaków przybiła sobie po piątce. -Turyści?
-Powiedzmy. Jesteśmy z uczelni, kilka przecznic dalej.
-Nieźle. Hej, mamy tu takie jedne. Może je znacie, też uczą się niedaleko.
-Znaczy, chodzą do szkoły. Pinkie raczej nie bardzo się uczy -zaśmiał się gościu przy perkusji. -A właśnie. Pinkie, poznaj naszych nowych przyjaciół! Są taaaacy słooodcyyy...
-Sam jest gejem -przez boczne drzwi wmaszerowały dwie dziewczyny. Prawdopodobnie Pinkie i druga dziewczyna z niebieskimi włosami.
-Zobaczysz, niedługo jakiś gej będzie rządził światem, a co za tym idzie, również tobą, bae.
-Nie podlegam prawu, pedale.
-Homofob.
-Wal się, Sammie.
-To jest...-przerwał im blondyn i spojrzał na nas w oczekiwaniu.
-Rush, Louis -odpowiedziałem.
-Świetnie. Czy któryś z was jest gejem?
-Jeszcze nic mi o tym nie wiadomo -zaśmiałem się.
-"Jeszcze" oznacza, że JESZCZE mam szanse -westchnął Sammie. -Ty mi wyglądasz na geja -wskazał na Louisa.
-Ty mi wyglądasz na karykaturę Paris Hilton, ale nie oceniam.
Żart Louisowi się udał, bo każdy parsknął śmiechem.
-Więc... ta różowa to Pinkie, czyli Victoria, z mojej prawej Mike, na lewo Mason, a to -wskazał na dziewczynę z niebieskimi włosami -nasz nowy nabytek. Ladies and Gentlemen, brawa dla Gio!
Świat stanął w miejscu, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Te same oczy, ten sam wyraz twarzy, jaki zapamiętałem. To ta sama osoba. W tym samym miejscu. O tej samej porze. Żywa.
-Faith -szept ledwo wydobył się z moich ust.
Louis stanął u mojego boku i próbował coś mi przekazać, ale wtedy też ją zauważył. Przez chwilę widziałem w jej oczach TO. Cień rozpoznania. Zniknął równie szybko.
Mason zeskoczył ze sceny.
-Gio, nie grasz przypadkiem na pianinie?
*--------------------------------------------------------------------*
Od razu przepraszam za jakiekolwiek błędy. Skupiłam się bardziej na opisie sytuacji, więc emocji zbytnich nie było, ale to właśnie ten moment kiedy oni powoli wychodzą z odrętwienia. Dlatego właśnie rozdział też jest odrętwiały ;')
Nowy wpis w dzienniku Gio. Już wiecie o co chodzi?