piątek, 30 października 2015

4. How did this happen?

*ZACHĘCAM DO KOMENTOWANIA*

 -Giovanna -Megan wparowała do mojego pokoju, trzaskając przy tym drzwiami. -Za 10 minut masz czekać gotowa na dole. Musisz się z kimś spotkać.
 Zgodnie z zaleceniami 12 minut później siedziałam na miejscu pasażera w drodze do dr.Stevensa.
 Megan spojrzała na mnie, odrywając na chwilę wzrok od drogi.
 -O co ci znowu chodzi? -westchnęła. -Jesteś zła? Mam dość twoich humorów.
 -Co? Zaciągając kogoś do psycho-kolesia, bez jego zgody, chęci, ani nawet zapytania się go o zdanie, kiedy akurat powinien się pakować, aby następnego dnia móc spojrzeć śmierci w oczy, ma wyrażać jego dezaprobatę? Skąd, w ogóle nie jestem zła.
 Przytaknęła głową.
 -Po prostu jesteś chora. Psychicznie. Ale nie martw się, on ci pomoże.
 -Na litość boską, Megan! Doskonale wiesz, że żaden lekarz nie jest mi potrzebny!
 -Podobno agresja i niezorganizowanie to pierwsze objawy...
 -Megan... -warknęłam.
 -Dobra -nadęła policzki. -Zrozum, że to nie nasza decyzja. Nie wysyłalibyśmy cię tam dzień przed... no, chociażby ze względu na to, że nie miałby kto pozmywać...
 -...urocze...
 -...ani... po prostu musisz to zrozumieć. Jestem tak samo niezadowolona z faktu, że nagle muszę wszystko rzucić i jechać z tobą do tego faceta, ale dostałam taki rozkaz i zarówno ja, jak i ty, musimy go wykonać.
 Odchyliłam się na fotelu i zamknęłam oczy. To wszystko robiło się coraz trudniejsze. Kwadrans później zapukałam do drzwi gabinetu. Nie czekając na pozwolenie weszłam,  a, jak się domyśliłam, doktor Stevens zarzucał właśnie biały kitel na swoje barki. Nie wiem czy chciał zasłonić tym samym kompletnie nie pasujący do pracy ciemny strój bojowy, ale jeśli tak, to kompletnie mu się to nie udało.
 W pewnym momencie nasze spojrzenia się skrzyżowały, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się mała zmarszczka. Rysy twarzy wydały mi się znajome, ale nie byłam pewna skąd. Opuścił wzrok i polecił mi usiąść na drewnianym krześle przed biurkiem. Sam zasiadł po drugiej jego stronie.
 -A więc to ty -odezwał się po dłuższej chwili mierzenia się wzrokiem. 
 -We własnej osobie -przytaknęłam.
 -Uważasz, że jest coś o czym powinnaś mnie uprzedzić?
 Nie, pomyślałam. Zamiast tego lekko przekrzywiłam głowę.
 -Przecież doskonale pan wie, inaczej nie ściągnąłby mnie tu pan. Oszczędźmy sobie czasu.
 -Tak -oparł łokcie na blacie biurka. -Nie mamy go zbyt dużo.
 Coś dziwnego kryło się w tej uwadze. Zbyłam jednak to w tamtej chwili, nie miałam siły na myślenie. 
 -Dobrze. Zapewne spodziewałaś się takiego pytania; ile z tego pamiętasz?
 -Nic sprzed katastrofy, dwóch miesięcy po, a jedyne wspomnienie to krzyk jakiegoś chłopca i dużo, ogromnie dużo krwi. To tyle -odchyliłam się na krześle.
 Pokiwał powoli głową.
 -Śnią ci się koszmary z tego tytułu?
 -Tak -przyznałam. -Często próbuję w nich go uratować, ale nie mogę zrobić nic prócz słuchania. 
 Urwałam, a on cierpliwie czekał na dalszy ciąg. 
 -Woda.
 Uniósł brwi, a jego oparta na łokciach głowa odrobinkę się przekrzywiła. 
 -Woda? -powtórzył.
 -Tak. Śni mi się, że się topię.
 Przytaknął z wyraźnie większym zrozumieniem i zapisał coś na kawałku kartki.
 -Nie wiesz kim był ten chłopiec? Jego krzyk był jakiś.. szczególny?
 Furia w ekstremalnym tempie rozlała się po moim ciele.
 -Co? Skąd! Brzmiał tylko jakby obdzierali go ze skóry, jakby umierał właśnie w katastrofie lotniczej, jakby wiedział co go czeka, jakby go po prostu rozrywało na strzępy! Ale nie, szczególny? Skąd w ogóle taki pomysł? On tam zginął, nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, jak to jest, słyszeć ten ból w jego głosie noc w noc, każdego dnia tygodnia, na okrągło, a jedyne co możesz robić to słuchać! 
 Łzy zapiekły mnie pod powiekami i uświadomiłam sobie, że pochylam się nad biurkiem, a całe moje ciało drży. Z powrotem opadłam na krzesło i schowałam twarz w dłoniach. 
 -Dobrze, bardzo dobrze.
 -Dobrze? -spojrzałam na niego jeszcze raz. -DOBRZE?
 -Tak. W końcu to powiedziałaś. I cieszę się, że właśnie mnie. 
 -Ah.. Wydaje mi się, że rozmowa skończona -powiedziałam przez zaciśnięte zęby, ale nadal nie ruszyłam się z miejsca.
 -Nikomu o tym nie mówiłaś, prawda?
 -Nikt nie pytał -odparłam sucho.
 -Tak? A lekarze? Psychiatrzy? Nauczyciele? Media? Megan i...
 -Ich w to nie mieszaj!
 Stevens uśmiechnął się ponuro.
 -Nie masz pojęcia kogo bronisz. Domyślasz się może, dlaczego śni ci się woda?
 Wyczułam zmianę tematu, ale nie miałam zamiaru drążyć tamtego. Przecież rodzina Megan zrobiła mi przysługę, że w ogóle mnie przygarnęła. To ich dobra wola.
 -Nie.
 -Czy ktokolwiek wytłumaczył ci, co stało się tamtego dnia?
 -Tak.
 -Czyli?
 -Nie wiem.
 -W takim razie: jak słuchałaś? -zaśmiał się cicho.
 Doskonale wiedziałam.
 -Właśnie, że wiesz -przeszył mnie wzrokiem.
 Przez chwilę pomyślałam, że może jakimś cudem czyta mi w myślach. 
 -Tylko w to nie wierzysz. Nikt nie powiedział ci prawdy.
 O cholera. On na serio czyta mi w myślach.


*
 -Do widzenia -szepnęłam oniemiała.
 -Do zobaczenia, GIO.
 Wyszłam.
 Nie byłam jednak na tyle obciążona informacjami, żeby nie zauważyć, że CELOWO podkreślił te słowa. On wiedział o wiele więcej.


*
 -Sam, odbierz, Sam, proszę, odbierz...
 Przyciskałam telefon do ucha i gorączkowo szeptałam w kółko te same słowa.
 Połączenie się urywa, a ja znowu czuję, że zostałam sama. Nikt, kompletnie nikt z moich najukochańszych przyjaciół oczywiście nie odbiera, pomyślałam. 
 Spojrzałam na zabarykadowane drzwi mojego pokoju i z wysiłkiem podniosłam się z podłogi. Nogi nadal mi drżały, ale udało mi się dojść do okna. 
 -5 metrów -stwierdziłam cicho. - To nic, przecież byłam mistrzynią w chodzeniu po drzewach -zaśmiałam się. Przymierzałam się właśnie to przełożenia nogi za okno, kiedy to sobie uświadomiłam. -Byłam mistrzynią -powtórzyłam. To moje wspomnienie! Tak! 
 Niestety, uśmiech równie szybko spełzł z mojej twarzy. To nie ma znaczenia. Jedno, małe, nic nieznaczące wspomnienie. Po co mi to? Stevens wytłumaczył mi już dużo rzeczy, moja pamięć zawiodła.
 Przełożyłam nogę przez futrynę okna, potem drugą i stanęłam na kilku wystających cegłach. Delikatnie opuściłam się również po nich i ciężar przeniosłam na lewą nogę, stojącą na kolejnej cegle. 3 metry, pomyślałam. To dla mnie pestka. 
 Faktycznie.
 Skoczyłam i z gracją wylądowałam wręcz idealnie na piętach. Puściłam się biegiem.

 Biegłam dopóki nie potknęłam się na schodach audytorium. Tak jak myślałam, ktoś tu był. Miałam przeczucie, że to ktoś z moich przyjaciół.
 -Wiem co się stało! -wydyszałam, nadal wdrapując się na schody. Dźwięki gitary ucichły na znak, że każdy kto tam był mnie usłyszał. -Katastrofa samolotu! Wiem, co się stało!
 W końcu wbiegłam na samą górę i spojrzałam na scenę. Niestety nie tego się spodziewałam.
 -Co...-usiłowałam złapać powietrze- ..co wy tu robicie? 
 Mimo wszystko ruszyłam w ich stronę. 
 -Rush? Louis? Gdzie Sam i reszta?
 -Oni.. poszli po ciebie -odparł ostrożnie i zmarszczył brwi. -Co takiego wiesz?
 -Nic wartego waszej uwagi -wycedziłam.
 -Gio, my również jesteśmy twoimi przyjaciółmi...
 -Tak, jasne. Mam tyyyyle przyjaciół! -wydarłam się.-A gdzie się podziali wszyscy, kiedy ich potrzebuję?!
 -Gio, przecież my tu jesteśmy..
 -Wy? Rozmowy z wami mogę policzyć na palcach jednej ręki!
 -Wiesz, nie rwałaś się do rozmowy z nami... -Lou wydawał się coraz bardziej rozkojarzony. Mimo to łzy naszły mi do oczu i zaczęłam drzeć się na całe gardło, zła na nich, na Sama, Dylana i Vic, na Stevensa, Megan i przede wszystkim na siebie.
 -Nigdy nie prosiłam was, żebyście stali i mnie pocieszali, bo zwyczajnie tego nie chcę! Nie chcę tego słuchać, nie chcę was widzieć, nie chcę was znać. Kompletnie nie rozumiem skąd się tu wzięliście i dlaczego zależy wam na tym żeby tu zostać. Ale odwalcie się ode mnie. Po prostu się odwalcie.
 Możliwe, że przegięłam. Ale oni jakby nie zauważyli mojego wybuchu złości. Zsunęłam się po ścianie, a oni zeszli ze sceny i rozsiedli się koło mnie. Nie zrobili nic, dopóki się nie uspokoiłam, dopiero wtedy zaproponowali mi kawę. Pomyślałam wtedy, że to nie ostatni raz, kiedy mnie ratują. 

CDN>>>>>>>>>>>

piątek, 16 października 2015

3. Let it go! /part 2

 -Zapisanie się do najlepszej Nocnej Szkoły w czasach ludzkości, to jak wygrać życie. Witam was w kolejnym semestrze pełnym mordujących treningów, nieprzespanych nocy, wielu złamań i ... nauki dobrej strategii. Tak... dobry plan to najważniejsza część przedstawienia, połowa sukcesu. Druga połowa, to jego wykonanie. Dlatego to właśnie tym przede wszystkim się zajmiemy. Drodzy uczniowie, nazywam się Ethel Martinez i jestem największą suką w tej szkole. Pamiętajcie: na wojnie przetrwają tylko najsilniejsi, tak samo, jak w mojej klasie. Rozejść się.
 Odwróciłam się na pięcie i z grupą uczniów ruszyłam do drzwi. Mimo szumu rozmów wyraźnie dosłyszałam jej cierpkie słowa: -Ty, Mitchels, pilnuj się najbardziej.


*
 -Nocna szkoła jest do dupy -oparłam się o szafkę Vic i westchnęłam głośno. Mike i Sam stanęli naprzeciw nas.
 -Niech zgadnę, w stołówce dla "wybranych" nie ma cheeseburgerów? -Vic podniosła plecak z podłogi i wyszliśmy ze szkoły. 
 -Prawie. Wyjeżdżamy poza miasto na najbliższe dwa miesiące.
 Sam i Vic przystanęli raptownie.
 -Nie żebym się przejmowała, ale co, do cholery? Chyba się na to nie zgodziłaś! 
 Wzruszyłam ramionami.
 -A ty czubku? -zwróciła się do Mike'a. 
 -Nie mieliśmy za bardzo wyboru....
 -Cholera! Czy was całkiem pogięło?! Zginiecie tam zanim ta cała zasrana wojna w ogóle się rozpocznie!
 -Vic, ta wojna już trwa. Dobrą chwilę. Tak z 1200 lat.
 Poszliśmy dalej. Na ostatnim skrzyżowaniu przed salonem Dylana Vic i Mike skręcili w stronę najbliższej stacji metra, jechali właśnie do audytorium. Razem z Samem mijaliśmy właśnie ostatnią przecznicę.
 -A ty co o tym myślisz, Sam? Naprawdę nie chcę wyjeżdżać, ale zdaje mi się, że w razie oporów w najlepszym wypadku związaliby mnie, zakneblowali, przywiązali do tyłu ciężarówki i holowaliby mnie przez całą drogę.
 -Nie podoba mi się to ani trochę -westchnął. -Mimo wszystko, jeśli miałbym tam jechać za ciebie, to wiesz, że bym to zrobił. 
 -Sam... -dotknęłam jego ramienia. -Poza tym Mike też jedzie.
 -To podoba mi się jeszcze mniej.
 -Co? Dlaczego? To chyba dobrze, że będzie tam ktoś komu mogę zaufać...
 -Komu można zaufać? Gio, zastrzelą Mike'a na twoich oczach i nie pozwolą ci się do niego nawet zbliżyć! Wyeliminują każdego, wystarczy jeden zły ruch. Nie mówię tego, żeby cię urazić, ale żeby uświadomić cię do czego właśnie doszło. Macie minimalne szanse na przeżycie. Wydaliście na siebie wyrok.
 -Ok.. nie myślałam o tym w taki sposób..
 -A wiesz co zrobi Vic, kiedy się dowie, jeśli w ogóle raczą nas kiedykolwiek powiadomić? Chwyci za strzelbę, rzuci się na nich i ją też zamordują bez mrugnięcia okiem. Co zrobi wtedy Mason? Palnie coś w stylu "straciłem cały świat, na moje życie spadła apokalipsa" i sam rozwali sobie czaszkę. A wiesz co zrobię ja? Nie mam pojęcia. Po prostu nie wyobrażam sobie tego. Nawet nie chcę.
 -Obrabował byś bank, za wszystkie pieniądze wykupiłbyś ciężaró zapachów Chanel, nalałbyś to do wanny i się w tym utopił?
 -Dzięki. To miłe, że planujesz już moją śmierć.
 -Wal się, Sam -roześmiałam się. Jeśli to co mówił faktycznie miało się sprawdzić, chciałam uśmiechać się tak często i tak szczerze, żeby wszystko co po mnie zostanie, było właśnie wspomnieniem mojego uśmiechu.
 -Mam nadzieję, że Dylan nie ma teraz żadnych klientów...
 -Gio -stanęliśmy przed samym wejściem do salonu. -Jeśli nie zrezygnujesz z tego dla nas, to zrób to chociaż dla niego. To go zniszczy od środka, a to gorsze od śmierci.

 W salonie było jeszcze dwóch klientów. Sam i Dylan zajęli się nimi, za ten czas chwyciłam jakiś zeszyt, odwróciłam go do góry nogami i zaczęłam szkicować.
 Coraz trudniej było mi pogodzić próby zespołu, nadzwyczajną szkołę, dom i Dylana ze sobą. Było mega ciężko bo do Nocnej Szkoły dostałam się tylko ja i Mike. Sam, Mason, Dylan i Vic nadal chodzili ze mną do tej zakazanej dla zwykłych ludzi części szkoły, ale tak właściwie to Mike był ze mną na większości lekcji, mimo, że naprawdę mało ze sobą rozmawialiśmy. Dylan ostatnio mocno zamknął się w sobie, ale uśmiech nadal raz na jakiś czas gościł na jego twarzy. Myślę, że gdyby nie on, nie starałabym się ze wszystkich sił być najlepsza w każdej dziedzinie. Chciałam mu zaimponować, chciałam, żeby wiedział, że mi zależy, że potrafię, że się staram, że może być ze mnie dumny. Nie byłam tylko pewna, czy to widzi. Wiedziałam oczywiście, że jest teraz równie zajęty jak ja, ale martwiły mnie jego worki pod oczami i wisząca skóra.
 Coraz częściej zastanawiałam się jak to jest, jak działa mój organizm, umysł po katastrofie, co tam się wydarzyło, co było przedtem, dlaczego przeżyłam. To było równie ciężkie, ale z tym pomogli mi się uporać psychiatrzy, lekarze.
 Część mojego mózgu odpowiedzialna za pamięć długotrwałą nie został zbytnio uszkodzony. Pamiętam angielski, informacje, których uczyłam się w szkołach, umiem liczyć, pisać. Pamiętam nawet niektóre marzenia, pragnienia. Czasem stare poglądy na świat przebijają się przez mgiełkę i dają o sobie znać. Niestety zmieniłam się od tamtego czasu. Jestem inną osobą, obrałam inny kierunek. Muzyka to jest właśnie to, ale to już inna sprawa.
 Nie pamiętam niestety niczego, co w jakikolwiek sposób pomogłoby mi zrozumieć kim byłam wcześniej. Żadnej osoby, głosu... Zero.

 Jeśli chodzi o szkołę, to nauczyłam się masę rzeczy. Podstawy samoobrony, używanie broni, jak wykorzystać nic nie znaczące przedmiotu na polu walki, stare pismo runiczne i tak dalej.
I nie mam dobrego przeczucia, co do nocnej szkoły. Co jeśli Sam ma rację i nie przeżyję nawet tego obozu?
 -Zrobię to. 
Bez ryzyka nie ma życia.

wtorek, 6 października 2015

3. Let it go! /

ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA
*-------------------------------------------*
 Nasze kółko różańcowe nieco się powiększyło. Do audytorium zaczęło przychodzić tych dwóch niby-mężczyzn, którzy w jakiś sposób wpasowali się do nas, tak jak z resztą ja sama jakiś czas temu. Na samym początku na przemian, jeden albo drugi rzucali mi ukradkowe spojrzenia. Czasem, kiedy te spojrzenia się krzyżowały, dzielnie wytrzymywali mój chłodny wzrok. Cały czas patrzyli na mnie z wyczekiwaniem, tak, jakby liczyli, że zaraz mi coś pyknie i nagle coś sobie przypomnę. I trochę przykro mi się robiło, wiedząc, że nie mogę im pomóc. Nie pamiętam kompletnie NIC sprzed katastrofy. No i czasu po katastrofie też nie bardzo.
 Coraz mniej czasu spędzałam za to z Dylanem. On zajęty w swoim salonie, ja przesiadująca cały czas na próbie z Vic i chłopakami. Tak, właśnie. Na próbie. Michael w końcu zaczął uczyć mnie grać na gitarze! Kiedy Vic mi o tym wspomniała, myślałam, że padnę ze szczęścia. 
 -Nie myśl, że masz jakieś fory, ze względu na to, że to mój brat.
 -Mówiłaś, że się do niego nie przyznajesz -podsunęłam, nadal oniemiała ze szczęścia.
 -Mówię wiele rzeczy -zauważyła. -Na przykład to, że lubię szpinak.
 -A lubisz?
 -Jest okropny.
 Audytorium było także idealną wymówką wyrwania się z mojego tymczasowego domu. W pewnym momencie stwierdziłam, że Megan siadło już na psyche.
 -Jak możesz łazić w tych butach po całym domu?! Przecież piasek się nosi! Ja nie wiem, gdzie ty się tego nauczyłaś, napewno nie u nas! I ogarnęłabyś w końcu ten syf w pokoju! Myszy parami łażą!
 Tak, Meg, kiedy chciała, potrafiła być najbardziej złośliwą kobietą na świecie. Nie mniej jednak nie znosiłam jej córki, Evangeline. Eve to typ człowieka, którego wolisz obserwować z daleka, niż się z nim zadawać. Po szkole lecą za nią jakieś 2 dziewczyny, niczym pieski na smyczy, są na każde jej kiwnięcie. To też chore. Najwyraźniej uważa, że jej gang naprawdę jest taki mocny. Szkoda tylko, że nie zna opinii publicznej na ten temat. Załamałaby się. Posiadanie przyszywanej siostry - nie polecam. Legenda mówi, że to naprawdę jest moja rodzina.  Podobno to właśnie u nich miałam zatrzymać się po przyjeździe do Ameryki. Dobrze, że nie ma pojęcia o tej mojej części szkoły.
 Czy myślę o tym co by było, gdyby ta katastrofa nie miała miejsca? Jak wyglądało moje życie przedtem? Miałam jakąś siostrę? Jakąś historię? Byłam KIMŚ?
 Jasne, że o tym myślę. I myślę też, że te pytania nigdy nie dadzą mi spokoju. Oczywiście Megan i Jay próbowali mi wytłumaczyć co się zdarzyło, jak kiedyś było, ale wyczuwałam w tym zbyt mało prawdy. Nie uwierzyłam, a nieuwierzenie własnej rodzinie to pierwszy krok do tego, żeby przekonać się kim byłam, a raczej kim nie byłam rok temu.

 Wpadłam do biblioteki, zgarnęłam 3 książki potrzebne mi do referatu z historii i równie szybko stamtąd wybiegłam. Miałam wracać do domu odłożyć książki, bo spieszyło mi się na próbę, ale mój wzrok padł na szyld dwa budynki dalej. Promował salon Dylana, podświadomość kazała mi tam wejść. Siedział przygarbiony w poczekalni, czyli na sofie po przeciwnej stronie małego kąta piercingowego, i odrabiał lekcje. Coś tknęło mnie w środku, kiedy zobaczyłam go, z podkrążonymi oczami, skrobiącego zawzięcie po papierze.
 Cichutko podeszłam do niego i dosiadłam się ledwo zauważalnie na kanapie.
 -Bu -szepnęłam mu do ucha.
 Odskoczył jak oparzony, a ja parsknęłam śmiechem.
 -Chcesz, żebym tu padł?
 -Heej -westchnęłam i przytuliłam się do niego. Mięta i cytryna. Mmm, najlepsze połączenie na świecie. -Jak leci?
 -Dobrze.
 Zmierzyłam go uważnie, wypuścił głośno powietrze.
 -Fatalnie. Nie mam siły już na nic, ani na naukę, ani na własny zakład. To jakaś porażka...
 -Dlaczego nikogo nie zatrudnisz? -odkleiłam się od niego i zaczęłam rozwiązywać niektóre jego zadania.
 -Nie stać mnie...
 -Zatrudnij kogoś na okres próbny, najlepiej kogoś doświadczonego. Na praktyki też pewnie chętni się znajdą. Wystarczy jakaś mała reklama w 'The Times' i masz miliony klientów. Co za tym idzie - nie musisz się już uczyć, co nie? 
 -Nie stać by mnie było na skrawek materiału w The Times, nawet jeśli sprzedałbym dom razem z matką.
 -To zrób ją sam -uśmiechnęłam się i wstałam. -Jesteś w tym dobry. Klienci na pewno się znajdą.
 -Co zrobić sam? Matkę?
 -Reklamę, cieniasie.
 Schował twarz w dłoniach.
 -Wiesz, jeśli naprawdę będziesz potrzebował pomocy, to mogę ci załatwić całkiem niezłego pomagiera, ale to naprawdę w ostateczności. Sam jest trochę ... za bardzo Samem.

 Każdy kolejny dzień miesiąca wyglądał następująco:
-Dom
-Akademia
-Dom
-Audytorium
-Biblioteka
-Salon.

 -Hej, chłopaki -odwiesiłam płaszcz na wieszak i podeszłam do Sama i Dylana. Sam był własnie w trakcie jakiejś bardzo wyczerpującej wypowiedzi.
-...naprawdę, nigdy nie pomyślałbym, ze miłość mojego życia będzie czekała na mnie z kubkiem latte przy ladzie Starbucksa -westchnął.
 Klient, któremu włosy modelował żelem, zaśmiał się gardłowo.
-Gio! Oh, Jack, to jest Gio, ale nawet do niej nie startuj... -Sam ściszył głos. -Jest zajęta przez tamtego o -wskazał kciukiem na Dylana - poza tym jest bardzo wybredna.
 Zaśmiałam się cicho i podeszłam do Dylana. 
 -Sam jest niemożliwy...
 -I całkiem dobrze sprawdza się jako fryzjer. Trochę gorzej z piercingiem i tatuowaniem. Ostatnio jakiś facet omal nie rozwalił tego pomieszczenia, kiedy zamiast czaszki na prawym ramieniu zastał stokrotkę. 
 -Hej! -odezwał się Sam. -On był zadowolony ze stokrotki! Wkurzył się, bo zacząłeś się śmiać jak opętany.
 -Taaaa, całkiem możliwe -uśmiechnął się ukazując lśniące, perłowe zęby. Pokusa, żeby dotknąć dołeczków na jego policzku i delikatnie pocałować była silniejsza niż jakiś savoir-vivre. Stanęłam na palcach i przylgnęłam do niego całym ciałem. Pocałowałam go raz, żeby upewnić go w moich uczuciach, i kilka razy leciutko. W końcu odsunęłam się zarumieniona, a dołeczki w jego policzku tylko się powiększyły.
 -Może wyskoczymy gdzieś jutro po południu?
 -Nie mogę -westchnęłam. -Jutro zaczyna się Nocna Szkoła.


*--------------------------------------------------------------------*
Co to nocna szkoła,to już chyba łatwo się domyślić c; Zachęcam do komentowania i zostawiania linków do swoich blogów - przeczytam jak znajdę czas, dobranoc!