piątek, 30 października 2015

4. How did this happen?

*ZACHĘCAM DO KOMENTOWANIA*

 -Giovanna -Megan wparowała do mojego pokoju, trzaskając przy tym drzwiami. -Za 10 minut masz czekać gotowa na dole. Musisz się z kimś spotkać.
 Zgodnie z zaleceniami 12 minut później siedziałam na miejscu pasażera w drodze do dr.Stevensa.
 Megan spojrzała na mnie, odrywając na chwilę wzrok od drogi.
 -O co ci znowu chodzi? -westchnęła. -Jesteś zła? Mam dość twoich humorów.
 -Co? Zaciągając kogoś do psycho-kolesia, bez jego zgody, chęci, ani nawet zapytania się go o zdanie, kiedy akurat powinien się pakować, aby następnego dnia móc spojrzeć śmierci w oczy, ma wyrażać jego dezaprobatę? Skąd, w ogóle nie jestem zła.
 Przytaknęła głową.
 -Po prostu jesteś chora. Psychicznie. Ale nie martw się, on ci pomoże.
 -Na litość boską, Megan! Doskonale wiesz, że żaden lekarz nie jest mi potrzebny!
 -Podobno agresja i niezorganizowanie to pierwsze objawy...
 -Megan... -warknęłam.
 -Dobra -nadęła policzki. -Zrozum, że to nie nasza decyzja. Nie wysyłalibyśmy cię tam dzień przed... no, chociażby ze względu na to, że nie miałby kto pozmywać...
 -...urocze...
 -...ani... po prostu musisz to zrozumieć. Jestem tak samo niezadowolona z faktu, że nagle muszę wszystko rzucić i jechać z tobą do tego faceta, ale dostałam taki rozkaz i zarówno ja, jak i ty, musimy go wykonać.
 Odchyliłam się na fotelu i zamknęłam oczy. To wszystko robiło się coraz trudniejsze. Kwadrans później zapukałam do drzwi gabinetu. Nie czekając na pozwolenie weszłam,  a, jak się domyśliłam, doktor Stevens zarzucał właśnie biały kitel na swoje barki. Nie wiem czy chciał zasłonić tym samym kompletnie nie pasujący do pracy ciemny strój bojowy, ale jeśli tak, to kompletnie mu się to nie udało.
 W pewnym momencie nasze spojrzenia się skrzyżowały, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się mała zmarszczka. Rysy twarzy wydały mi się znajome, ale nie byłam pewna skąd. Opuścił wzrok i polecił mi usiąść na drewnianym krześle przed biurkiem. Sam zasiadł po drugiej jego stronie.
 -A więc to ty -odezwał się po dłuższej chwili mierzenia się wzrokiem. 
 -We własnej osobie -przytaknęłam.
 -Uważasz, że jest coś o czym powinnaś mnie uprzedzić?
 Nie, pomyślałam. Zamiast tego lekko przekrzywiłam głowę.
 -Przecież doskonale pan wie, inaczej nie ściągnąłby mnie tu pan. Oszczędźmy sobie czasu.
 -Tak -oparł łokcie na blacie biurka. -Nie mamy go zbyt dużo.
 Coś dziwnego kryło się w tej uwadze. Zbyłam jednak to w tamtej chwili, nie miałam siły na myślenie. 
 -Dobrze. Zapewne spodziewałaś się takiego pytania; ile z tego pamiętasz?
 -Nic sprzed katastrofy, dwóch miesięcy po, a jedyne wspomnienie to krzyk jakiegoś chłopca i dużo, ogromnie dużo krwi. To tyle -odchyliłam się na krześle.
 Pokiwał powoli głową.
 -Śnią ci się koszmary z tego tytułu?
 -Tak -przyznałam. -Często próbuję w nich go uratować, ale nie mogę zrobić nic prócz słuchania. 
 Urwałam, a on cierpliwie czekał na dalszy ciąg. 
 -Woda.
 Uniósł brwi, a jego oparta na łokciach głowa odrobinkę się przekrzywiła. 
 -Woda? -powtórzył.
 -Tak. Śni mi się, że się topię.
 Przytaknął z wyraźnie większym zrozumieniem i zapisał coś na kawałku kartki.
 -Nie wiesz kim był ten chłopiec? Jego krzyk był jakiś.. szczególny?
 Furia w ekstremalnym tempie rozlała się po moim ciele.
 -Co? Skąd! Brzmiał tylko jakby obdzierali go ze skóry, jakby umierał właśnie w katastrofie lotniczej, jakby wiedział co go czeka, jakby go po prostu rozrywało na strzępy! Ale nie, szczególny? Skąd w ogóle taki pomysł? On tam zginął, nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, jak to jest, słyszeć ten ból w jego głosie noc w noc, każdego dnia tygodnia, na okrągło, a jedyne co możesz robić to słuchać! 
 Łzy zapiekły mnie pod powiekami i uświadomiłam sobie, że pochylam się nad biurkiem, a całe moje ciało drży. Z powrotem opadłam na krzesło i schowałam twarz w dłoniach. 
 -Dobrze, bardzo dobrze.
 -Dobrze? -spojrzałam na niego jeszcze raz. -DOBRZE?
 -Tak. W końcu to powiedziałaś. I cieszę się, że właśnie mnie. 
 -Ah.. Wydaje mi się, że rozmowa skończona -powiedziałam przez zaciśnięte zęby, ale nadal nie ruszyłam się z miejsca.
 -Nikomu o tym nie mówiłaś, prawda?
 -Nikt nie pytał -odparłam sucho.
 -Tak? A lekarze? Psychiatrzy? Nauczyciele? Media? Megan i...
 -Ich w to nie mieszaj!
 Stevens uśmiechnął się ponuro.
 -Nie masz pojęcia kogo bronisz. Domyślasz się może, dlaczego śni ci się woda?
 Wyczułam zmianę tematu, ale nie miałam zamiaru drążyć tamtego. Przecież rodzina Megan zrobiła mi przysługę, że w ogóle mnie przygarnęła. To ich dobra wola.
 -Nie.
 -Czy ktokolwiek wytłumaczył ci, co stało się tamtego dnia?
 -Tak.
 -Czyli?
 -Nie wiem.
 -W takim razie: jak słuchałaś? -zaśmiał się cicho.
 Doskonale wiedziałam.
 -Właśnie, że wiesz -przeszył mnie wzrokiem.
 Przez chwilę pomyślałam, że może jakimś cudem czyta mi w myślach. 
 -Tylko w to nie wierzysz. Nikt nie powiedział ci prawdy.
 O cholera. On na serio czyta mi w myślach.


*
 -Do widzenia -szepnęłam oniemiała.
 -Do zobaczenia, GIO.
 Wyszłam.
 Nie byłam jednak na tyle obciążona informacjami, żeby nie zauważyć, że CELOWO podkreślił te słowa. On wiedział o wiele więcej.


*
 -Sam, odbierz, Sam, proszę, odbierz...
 Przyciskałam telefon do ucha i gorączkowo szeptałam w kółko te same słowa.
 Połączenie się urywa, a ja znowu czuję, że zostałam sama. Nikt, kompletnie nikt z moich najukochańszych przyjaciół oczywiście nie odbiera, pomyślałam. 
 Spojrzałam na zabarykadowane drzwi mojego pokoju i z wysiłkiem podniosłam się z podłogi. Nogi nadal mi drżały, ale udało mi się dojść do okna. 
 -5 metrów -stwierdziłam cicho. - To nic, przecież byłam mistrzynią w chodzeniu po drzewach -zaśmiałam się. Przymierzałam się właśnie to przełożenia nogi za okno, kiedy to sobie uświadomiłam. -Byłam mistrzynią -powtórzyłam. To moje wspomnienie! Tak! 
 Niestety, uśmiech równie szybko spełzł z mojej twarzy. To nie ma znaczenia. Jedno, małe, nic nieznaczące wspomnienie. Po co mi to? Stevens wytłumaczył mi już dużo rzeczy, moja pamięć zawiodła.
 Przełożyłam nogę przez futrynę okna, potem drugą i stanęłam na kilku wystających cegłach. Delikatnie opuściłam się również po nich i ciężar przeniosłam na lewą nogę, stojącą na kolejnej cegle. 3 metry, pomyślałam. To dla mnie pestka. 
 Faktycznie.
 Skoczyłam i z gracją wylądowałam wręcz idealnie na piętach. Puściłam się biegiem.

 Biegłam dopóki nie potknęłam się na schodach audytorium. Tak jak myślałam, ktoś tu był. Miałam przeczucie, że to ktoś z moich przyjaciół.
 -Wiem co się stało! -wydyszałam, nadal wdrapując się na schody. Dźwięki gitary ucichły na znak, że każdy kto tam był mnie usłyszał. -Katastrofa samolotu! Wiem, co się stało!
 W końcu wbiegłam na samą górę i spojrzałam na scenę. Niestety nie tego się spodziewałam.
 -Co...-usiłowałam złapać powietrze- ..co wy tu robicie? 
 Mimo wszystko ruszyłam w ich stronę. 
 -Rush? Louis? Gdzie Sam i reszta?
 -Oni.. poszli po ciebie -odparł ostrożnie i zmarszczył brwi. -Co takiego wiesz?
 -Nic wartego waszej uwagi -wycedziłam.
 -Gio, my również jesteśmy twoimi przyjaciółmi...
 -Tak, jasne. Mam tyyyyle przyjaciół! -wydarłam się.-A gdzie się podziali wszyscy, kiedy ich potrzebuję?!
 -Gio, przecież my tu jesteśmy..
 -Wy? Rozmowy z wami mogę policzyć na palcach jednej ręki!
 -Wiesz, nie rwałaś się do rozmowy z nami... -Lou wydawał się coraz bardziej rozkojarzony. Mimo to łzy naszły mi do oczu i zaczęłam drzeć się na całe gardło, zła na nich, na Sama, Dylana i Vic, na Stevensa, Megan i przede wszystkim na siebie.
 -Nigdy nie prosiłam was, żebyście stali i mnie pocieszali, bo zwyczajnie tego nie chcę! Nie chcę tego słuchać, nie chcę was widzieć, nie chcę was znać. Kompletnie nie rozumiem skąd się tu wzięliście i dlaczego zależy wam na tym żeby tu zostać. Ale odwalcie się ode mnie. Po prostu się odwalcie.
 Możliwe, że przegięłam. Ale oni jakby nie zauważyli mojego wybuchu złości. Zsunęłam się po ścianie, a oni zeszli ze sceny i rozsiedli się koło mnie. Nie zrobili nic, dopóki się nie uspokoiłam, dopiero wtedy zaproponowali mi kawę. Pomyślałam wtedy, że to nie ostatni raz, kiedy mnie ratują. 

CDN>>>>>>>>>>>

1 komentarz:

  1. Omg! Dawaj mi kolejny! Dziewczynko! Teraz to normalnie jestem tak podekscytowana. Chcę kolejny, chce wiedzieć co dalej. Cholender jasny!
    Radosny rozdział i wcale nie taki krótki. Co do tego psychologa! O co z nim chodzi! Kim on to kity jest! No daj mi kolejny nooo!
    Weny i czekam aż dodasz nexta.
    Kocham ;*
    Buziaki ;*
    A.

    OdpowiedzUsuń