wtorek, 24 listopada 2015

5. How did is happen? #2

 Potężny wybuch zatrząsł budynkiem i cała nasza trójka rzuciła się pod siedzenia.
 -Gio! - Sam wbiegł do audytorium z przerażeniem wymalowanym na twarzy. -Gio! -powtórzył.
 Natychmiast zerwaliśmy się z podłogi i ruszyliśmy biegiem w stronę Sama, kiedy budynkiem wstrząsnęła kolejna eksplozja.
 -Pospieszcie się! -Sam podbiegł, złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę tylnego wyjścia. Rush i Louis byli tuż za nami.
 -Co się dzieje? Sam!
 -Nie mamy czasu, Lou. Jeśli nie dostaniemy się do wyjścia w przeciągu minuty, prawdopodobnie zostaniemy rozerwani na strzępy. Rush, wskakuj na drabinę. Idziesz pierwszy, za tobą Gio, Louis i ja. Dalej!
 Rush jednak wpuścił mnie przed siebie, to samo zrobił z Louisem i Samem, którzy pod presją zapomnieli chyba o naszym układzie.
 Otworzyłam ciężką klapę i okazało się, że jesteśmy na dachu. Kilka przecznic dalej trzy większe budynki paliły się zbyt intensywnie, by było możliwe, żeby ktoś przeżył. Przygryzłam wargę, pochyliłam się i podbiegłam do murka na końcu dachu, przy którym kucnęłam.
 -Co teraz? -krzyknęłam do  Sama, który właśnie pojawił się na powierzchni.
 -Musimy.. -zawiesił głos, kiedy od strony klapy dobiegł nas okrzyk Rusha.
 "Nie", pomyślałam. "Nie ty".
 Bez zastanowienia rzuciłam się w stronę klapy i byłam zaledwie parę centymetrów od wejścia gdy ktoś zatrzasnął mi ją przed nosem. Mimo to odrzuciłam ją z powrotem, ale po Rushu została tylko smuga krwi na podłodze. Sięgnęłam ręką w dół, ale sam poderwał mnie do góry.
 W jednej sekundzie gdzieś z nieba opadły cztery drabiny. Przywarłam do jednej z całej siły, mimo, że prąd i tak przygwoździł mnie na dobre. W moim sercu coś pękło, kiedy obok mnie na wietrze miotała się pusta drabina.

 Klapa zasunęła się cicho i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że wstrzymywałam powietrze. Z kokpitu wyłonił się doktor Stevens, tym razem bez białego fartucha. Osunęłam się na najbliższe siedzenie i wpatrzyłam przed siebie. Po raz pierwszy od wielu tygodni nie myślałam o niczym. Pustka. Przypomniało mi to uczucie z mojego snu, kiedy woda pochłaniała mnie, wciągała głęboko w ciemną otchłań. Pustka to chyba dobre określenie.
 Zdałam sobie sprawę, że Stevens coś do mnie mówi, Skierowałam więc na niego całą swoją uwagę, ale mimo to nadal nie mogłam odróżnić słów. Spojrzałam na Louisa, stał nieruchomo i, podobnie do mnie, wpatrywał się w martwy punkt oddalony o miliony kilometrów, a Rush... Rusha nie było. Z niewiadomych powodów wydał mi się, co prawda tylko przez jedną setną sekundy, miliard razy bliższy, niż kiedykolwiek.
 Stevens nadal kontynuował nieświadom tego, że jego słowa kierowane są w nicość.
 Przede mną pojawił się Sam. Przykucnął i ścisnął mnie za rękę.
 -Nie płacz -powiedział.
 Wciągnęłam gwałtownie powietrze.
 -Przecież nie płaczę.
 Uświadomiłam sobie, że ma rację dopiero wtedy, gdy koniuszkiem palca otarł mi jedną z tysiąca łez wylewających się z moich oczu. Kiedy ja ostatnio płakałam?
 Zsunęłam się z fotela i opadłam naprzeciw Sama. Przytulił mnie, delikatnie głaszcząc mnie przy tym po plecach. Otarłam resztę łez i oboje stanęliśmy na nogi. "Czas wziąć się w garść Gio. Czy jak tam masz na imię" - pomyślałam.
 Związałam włosy w koński ogon i wysunęłam się przed Sama, patrząc prosto w ciemne, znajome oczy Stevensa.
 -Kim jesteś, Stevens? -celowo podkreśliłam ostatnie słowo.
 -Formalnie Stevens, nieformalnie żołnierz Collins. Żołnierzu Mitchels, zgłaszasz gotowość do wykonania misji?
 Słowa "w dupie mam twoją misję" cisnęły mi się na język, ale skutecznie je powstrzymałam.
 -Gdzie jest Dylan, Vic, Michael i...
 -Mason nie... nie dał rady, Gio -Sam odezwał się cicho. 

 Wzięłam głęboki oddech.
 -Gdzie w takim razie są...
 Z kokpitu jak na zawołanie wyłoniła się Vic z Michaelem. Rodzeństwo podeszło do mnie i uścisnęło mnie mocno. Dziewczyna spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się smutno. Spojrzałam z nadzieją w stronę, z której wyszła cała trójka, ale drzwi automatycznie się zasunęły.
 -Nie -szepnęłam bezgłośnie. -Nie.
 -Za 30 minut lądujemy. Pod fotelami znajdziecie swoje stroje, przebierzcie się w tylnych kabinach.
 I wyszedł. Sam i Michael bez wahania wzięli stroje i ruszyli do wskazanego miejsca, Louis z oszołomieniem, spowolniony przez szok ruszał się trochę wolniej, nadal nie rejestrując do końca co się dzieje. Vic stanęła przede mną.
 -Dylan nie żyje?
 To pytanie nie kosztowało mnie nawet krztyny emocji. Może dlatego, że w tamtej chwili ich nie miałam.
 -Tego nie wiemy. Czip został rozkodowany, co daje nam wyraźnie podstawy do myślenia, że zostawili go przy życiu, po to, żeby go torturować. Chcą go wykorzystać, tylko nie wiemy jeszcze w jakim celu.
 -...jaki czip?

 -Oh... nie masz wszczepionego czipu?
 Nie czekając na odpowiedź zaciągnęła mnie do kokpitu, gdzie niemal natychmiast trafiłyśmy na Collinsa.
 -Gio nie jest zakodowana.
 Collins przyjrzał mi się uważnie, spojrzał na Vic i odparł spokojnie: -Jest. Wykonać polecenie.
 Nie chciałam się nad tym zastanawiać, dlatego poszłyśmy do kabin. Mimo, że każdy z nas miał swoją własną, Sam i Michael zaszyli się w jednej, Lou w kolejnej, a ja i Vic w następnej.
 Przebrałyśmy się, opadłam na łóżko i wypuściłam całe powietrze, uwalniając w końcu emocje. Fala smutku i goryczy przelała się przeze mnie i równie szybko zniknęła. Zastąpiły ją cierpienie i bezradność. Siedziałyśmy tak z Vic i cierpiałyśmy we dwójkę, będąc jednocześnie w samotności. Cierpiałyśmy z powodu straty, jaką był, jest i będzie dla nas Dylan. Pozwoliłam sobie przywołać jego uśmiech w pamięci. Chwilę później weszłam do kabiny Louisa, usiadłam koło niego i przywołałam w pamięci uśmiech Rusha. Wspomnienie pojawiło się znikąd, bo przecież nigdy nie widziałam jak się uśmiechał. Pozwoliliśmy sobie z Louisem na milczący hołd dla poległego Rusha, na wspólne cierpienie i uczucie bezradności. W końcu skierował swoją twarz w moją stronę i wyszeptał:
 -Zaczęła się wojna.

*----------------------------------*
1) Playlista została przystosowana już do następnego rozdziału, więc w tym pewnie była trochę denerwująca. Polecam ją zatrzymać.
2) Następny rozdział będzie dłużysz, będzie się działo, pojawią się wyjaśnienia, będzie nastrój. Wojna.

1 komentarz:

  1. Po pierwsze mam nadal nadzieję, że Rush żyje i jakoś się odnajdą.
    W ogóle w pierwszej chwili czytalac, miałam nadzieję, że ona walnie sie w glowe straci przytomnoac i wszystko sobie przypomni, no ale..:)
    Dobrze, że Lou jest
    Weny życzę i czekam na kolejny<3

    OdpowiedzUsuń