niedziela, 8 maja 2016

11. Is it too much?

 Nie mogłam powiedzieć, że nie obchodziło mnie to, co teraz działo się w całym centrum dowodzenia. Miałam jednak nadzieję, że ekipa poszukiwawcza wyruszyła już beze mnie, bo nie miałam siły podnieść się z pryczy.
 Obok stolika dostrzegłam szklankę z wodą i zestaw trzech tabletek do wyboru. Ledwo dostrzegałam nazwy pojedynczych leków, oczy kleiły mi się wystarczająco, by mieć problemy z widzeniem, a to wszystko przez to, że do późna leżałam i, gapiąc się w sufit, myślałam o wszystkim, czego tamtego dnia się dowiedziałam. Collins to mój ojciec. Nie mam matki, nie wiem dlaczego. Nie wiem ile mam lat. A w tym momencie moi przyjaciele mogą ginąć. Sumując - całkiem udane życie.
 Westchnęłam ciężko, oparłam się na łokciu, przetarłam oczy i zmusiłam się do połknięcia pierwszej lepszej tabletki. Nie miałam pojęcia do czego ta tabletka, ani dlaczego ją wzięłam. Szczerze - mało mnie to obchodziło, mimo myśli gdzieś głęboko, że coś tu nie pasuje. Wszystko przychodziło mi z automatu, nie zastanawiałam się nad tym, co robię. Założyłam świeży strój, który wyciągnęłam z szafki umiejscowionej pod łóżkiem, wyszłam na korytarz i prześlizgałam się tak między jednym a drugim, mijając te wszystkie drzwi, tym razem nawet windę.
 Być może ku swojemu zdziwieniu albo też nie, weszłam do pomieszczenia, gdzie ostatni raz widziałam się z Vic. Siedziała tam, nie było jednak Mike'a. Skierowałam się w stronę jego panelu i krzesła, a tamta uważnie obserwowała każdy mój ruch. Pewnie zdziwił ją fakt, że tu przyszłam. O tak, była cholernie zdziwiona. Ale za chwilę odwróciła się i wróciła do przeglądania jakichś plików. Mnie interesowało jedno: znaleźć mapę budynku.
 Otwierałam po kolei foldery, szukając pomocnych informacji, ale niczego tam nie było.
 Vic powiedziała, że z chipem mogę dostać się do każdego komputera, mam tu prawie taką samą władzę jak White. Wystarczyło teraz tylko pomyśleć jak znaleźć w swoim umyśle mapę z zaznaczonymi wszystkimi drzwiami, a przynajmniej wyjściowymi, i którą (mam nadzieję) mogłabym w pamięci zachować.
 Skupiłam całą siłę woli, zacisnęłam oczy i wyobraziłam sobie mapę. Rozchyliłam powieki; nic. Westchnęłam i zaczęłam przeglądać papiery w biurku. Stos niepotrzebnych faktur, jakieś rysunki. Po co to komu?
 Przy okazji nasuwało się jeszcze jedno ważne pytanie: dlaczego White dała mi taką władzę? Znała mnie wcześniej? Czy mogłaby w tak krótkim czasie zaufać mi na tyle, żeby powierzyć mi najważniejsze i najbardziej istotne informacje potrzebne do zachowania rasy ludzkiej?
 W takim razie może potrzebuje mojej pomocy, akurat mojej?
 Nagle mnie oświeciło.
 O nie, ona chciała czegoś więcej. Chciała obarczyć mnie obowiązkiem chronienia świata, jestem bezpośrednio z nią połączona. Tym sposobem ją odciążam.
 Wciągnęłam gwałtownie powietrze.
 Ona nie zamierza mi pomóc. Zamierza mnie wykorzystać.
 Cholera! Dlaczego łudziłam się, że White będzie próbowała odnaleźć moich przyjaciół? Jej na tym nie zależy, to dla niej kolejny kłopot, z którym nie zamierza się borykać.
 Wstałam i zacisnęłam dłonie w pięści. Jednym kopnięciem odsunęłam siedzącą na krześle Victorię, podciągnęłam ją za łokieć i spojrzałam prosto w oczy.
 -Teraz mi pomożesz -syknęłam. -I nawet nie próbuj się odezwać.
 Nie odezwała się, wyglądała może na trochę zszokowaną, ale nie okazywała strachu. Nie będzie się mnie bała, dopóki nie pokażę, że mam przewagę. Jest jeden problem: nie mam przewagi.
 No cóż, więc jak ją zdobyć?
 Kątem oka zauważyłam scyzoryk wetknięty w kieszeń jej dżinsów, Vic podążyła za moim wzrokiem i sięgnęła po niego, ale ja byłam szybsza. Wykręciłam jej rękę i zmieniłam pozycję tak, że teraz nóż przytknięty był do jej szyi. Nie zabiję jej. Nie jestem do tego zdolna, ale mogę ją nastraszyć. Delikatnie przycisnęłam ostry koniec do napiętej skóry na jej szyi, czułam, jak ciężko przełknęła ślinę. Drzwi rozsunęły się i stanęła w nich jakaś postać. Prychnęłam w myślach. Idealne wyczucie czasu! Spojrzałam w tamtą stronę, a ona to wykorzystała. Wytrąciła mi z ręki scyzoryk i jednym solidnym kopnięciem w brzuch pchnęła mnie na ścianę.
 Zwalczyłam pokusę, by zgiąć się w pół i jęknąć z bólu. Zamierzałam jej przywalić i to solidnie. Ruszyłam na nią i byłam pewna tego, że tym razem nie odpuszczę, ale ktoś złapał mnie w pół i przytrzymał. Bardzo odbiegało to od przytulenia, mimo to, w miejscu gdzie silne dłonie dzielił od mojej skóry kawałek materiału poczułam mrowienie.
 "Spokojnie", powiedział tak, żebym tylko ja to usłyszała. Wyrwałam się z uścisku, ale nie rzuciłam się na nią.
 Gniew przestawał we mnie buzować, powoli rozluźniłam szczękę, kiedy uświadomiłam sobie, że mam ją zaciśniętą.
 Vic mierzyła mnie wzrokiem, nie potrafiłam określić co w nim takiego było, ale nie czułam się dobrze, gdy na mnie patrzyła. Nie bałam się. Po prostu zaczęło mnie mdlić. O tak.
 W mgnieniu oka dorwałam śmietnik akurat w chwili, gdy przezroczysty płyn wymieszany z pianą postanowił opuścić mój żołądek. Musiała mi nieźle przywalić, ale nie czułam jeszcze bólu. Nadal mierzwiły mnie ręce.
 Kiedy skończyłam wymiotować, wstałam i wyprostowałam się, ocierając usta wierzchem dłoni. Vic stała za Mikiem.
 -Rzucając się sobie do gardeł nie rozwiążecie sprawy.
 -Naprawdę? -prychnęłam. -Bo ja myślę...
 Postąpiłam krok do przodu, ale Mike znowu mnie przytrzymał. Nie wiem, co powiedziałabym, gdyby mnie nie zatrzymał. Nie myślałam ani trochę. Nie obchodziło mnie kto dostanie, ale ktoś musi do cholery, komuś się należy.
 -Siedzicie na dupie i nic nie robicie, kiedy oni giną! Jak mam być spokojna? Do cholery, Mike, jak? Nikt tu nam nie pomaga, jesteśmy więźniami, zakładnikami! -wrzeszczałam bez sensu. On o tym wszystkim wiedział i podczas, gdy ja traciłam nad sobą kontrolę on stał całkiem opanowany i po prostu patrzył.
 Przez chwilę myślałam, że może podejdzie i coś powie, cokolwiek, żebym się uspokoiła. Posłuchałabym go. Ale po krótkiej chwili wahania cofnął się i obrał stronę siostry. Dyszałam, zdarłam sobie gardło i brzuch zaczął o sobie dawać znać.
 Nie zacznę płakać, obiecałam sobie. Nie będę ich o nic prosić, poradzę sobie sama. Wydostanę tamtych.
 -Tak właśnie traktujesz przyjaciół? -Vic była kompletnie wyprana z emocji.
 -Moi jedyni przyjaciele walczą teraz o życie -rzuciłam przez zaciśnięte zęby. Opuściłam z pokój, nie spuszczając ich z oczu i mimo świadomości, że Victorii to nie rusza, drgnięcie Mike'a na te słowa było dla mnie małą satysfakcją. Bolało go to.
 Ale wiedziałam, że on też mnie zostawia.

 Mogłam udać się tylko do dwóch miejsc: mojej kabiny albo szatni. Wybrałam tą drugą opcję. Tylko Collins wiedział o tej "kryjówce", ale on nie powinien dzisiaj mnie szukać. Dzisiaj, ani w ogóle.
 Siadając na ławce już wiedziałam co powinnam zrobić. Po prostu pomyśleć. Głupio to brzmi, ale ile czasu ostatnio poświęcałam na myślenie? Niewiele. Czyste działanie. Nie miałam ochoty myśleć, wtedy zaczęłabym zastanawiać się nad wspomnieniami Faith, które mieszają mi się z wspomnieniami Gio, a ten moment miałam nadzieję ominąć. Chciałabym od razu zacząć od próby uratowania Rusha, ale nie mogę zrobić tego tak od razu. Myśli o nim równają się myślom o przeszłości. Wiem, że na pewno w niej był, ale nie mam pojęcia jaką rolę tam odgrywał.
 Gdzieś przewijają mi się obrazy, jego zmierzwione włosy i ciemne oczy za okularami, wygląda jak biznesmen. Widzę go też w rozpiętej u góry koszuli, starych dżinsach siedzącego gdzieś na krześle, widzę jego uśmiech gdy stoi obok Louisa koło jakiejś kolejki w wesołym miasteczku.
 Louis. Jeśli Louis jest razem z nim w moich wspomnieniach, to znaczy, że wie o nim i to o wiele więcej niż mi się wydawało. Ale gdzie on teraz jest?
 Myśl, Faith. Myśl, Gio.
 Może White ma gdzieś informacje, gdzie znajdują się osoby, które przyleciały tu razem ze mną.
Ale ona na pewno nie pozwoli mi skorzystać z jej komputera, z resztą nie wiem czy potrafiłabym to zrobić. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia Vic też nie będzie mi pomocna. Jakim cudem trafiła na to stanowisko?
 Collins. Jego też nie mam zamiaru prosić o pomoc. Kogo w takim razie jeszcze znam?
 W tym momencie drzwi rozchylają się z cichym westchnieniem i wchodzi Mike. Mierzy mnie chwilę wzrokiem.
 -Jak mnie tu znalazłeś? -staram się brzmieć obojętnie.
 Zwleka chwilę z odpowiedzią.
 -Twój czip ma w sobie coś z lokalizatora.
 -Przyszedłeś mi pomóc?- Przytaknął niewyraźnie głową. -W takim razie -spojrzałam mu w oczy -wyłącz go.